Przez całe lata nie dbałam o stawy, no i w konsekwencji doprowadziłam swoje ciało do ruiny – mówi 53-letnia Barbara. Praca fizyczna w hurtowni odzieży, niechęć do uprawiania sportu, uboga w składniki odżywcze dieta i postępująca nadwaga – wszystko to po latach spowodowało u niej ogromne problemy ze stawami. Dziś trudno uwierzyć, że ta pełna energii kobieta ma za sobą tak trudne chwile. Jednak, jak sama przyznaje, nie zdołałaby zmienić swojego życia, gdyby pewnego dnia nie zdecydowała się na wypróbowanie wysokiej jakości preparatu z kolagenem, kwasem hialuronowym i witaminą C.

Jak większość innych młodych osób, dwadzieścia lat temu pani Barbara również nie miała żadnych problemów ze stawami. Gdy dziś o tym rozmawiamy, zwierza nam się, że gdyby tylko mogła przewidzieć przyszłość, z pewnością nie podjęłaby pewnej decyzji:

Wraz z mężem marzyliśmy o własnym mieszkaniu. Gdy w końcu udało nam się dostać na nie kredyt, zdecydowaliśmy, że zamieszkamy w miłej, zielonej okolicy. Blok, który szczególnie nam się spodobał, miał dostępny tylko jeden lokal – na trzecim piętrze, bez windy, za to z przepięknym widokiem na las. Byliśmy młodzi i pełni sił, nie przeszkadzało nam to. Gdy urodziłam dziecko trochę co prawda narzekaliśmy, bo wchodzenie na piętro z wózkiem czy dużymi zakupami bywało czasem męczące, ale jakoś dawaliśmy radę. Co innego jednak targanie po schodach ciężkich rzeczy, a co innego problemy ze stawami – kolanowymi i nie tylko. Nim jednak przyszło mi się o tym przekonać, musiało minąć jeszcze wiele lat.

Czy jako trzydziestoparolatka w ogóle myślałam o moich stawach? Ależ skąd! Nawet, gdy coś mnie czasem zabolało, to i tak szybko przechodziło. Jak w pracy trzeba było podnieść coś cięższego, zawsze byłam pierwszą chętną. Dziś wiem, że niepotrzebnie – to była zwykła nadgorliwość, czasem wręcz głupota. Gdy z kolei wracałam do domu, rozsiadałam się wygodnie przed telewizorem i przez wiele godzin oglądałam ulubione seriale. Sport? Jakoś nie było mi z nim po drodze. Wymawiałam się zmęczeniem i brakiem czasu, choć oczywiście nie była to prawda. Nie byłam aż tak zmęczona, by nie móc pójść na spacer czy chwilę poćwiczyć w domu. A czas miałam, tyle że marnowałam go na seriale…

Taki styl życia w końcu musiał się na mnie zemścić. Zaczęło się od dolegliwości w lewym kolanie. Najpierw jedynie trochę strzykało, potem jednak zrobiło się mało elastyczne. Nie mogłam ani całkiem go wyprostować, ani też do końca zgiąć. Gdy zaś zbytnio je forsowałam, szybko zaczynało puchnąć i dawać mi do wiwatu tak, że aż mnie skręcało. Oczywiście klęłam na czym świat stoi za każdym razem, gdy musiałam wspiąć się na trzecie piętro, by dostać się do mojego mieszkania. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to kolano to dopiero początek moich problemów…

Nie byłam na to wszystko przygotowana!

Przez kilka kolejnych lat czułam, jak problemy ze stawami odbierają mi sprawność. Powoli, kawałek po kawałku. Po lewym kolanie przyszła kolej na prawe, potem na lewy łokieć i oba nadgarstki. Na początku dolegliwości odczuwałam tylko rano, po przebudzeniu, przez jakieś trzydzieści minut do godziny. Tak jakbym musiała po prostu te moje stawy rozruszać. Już wtedy powinnam była szukać pomocy, ale lekceważyłam te wszystkie sygnały. Byłam przekonana, że pewnego dnia dolegliwości po prostu miną. Same z siebie. Ależ byłam naiwna!

Oczywiście nic takiego się nie stało, nic nie minęło. Przeciwnie – doszły jeszcze problemy z biodrem, co zmusiło mnie do pójścia na długie zwolnienie. Mnie – osobę, którą znajomi z pracy już lata temu ochrzcili mianem „kobiety niezniszczalnej”! Kogoś, kto nigdy nie bał się ciężkiej pracy fizycznej. Kto nigdy na nic nie narzekał. Nagle wszystko się zmieniło. Stałam się wrakiem człowieka. Potrzebowałam pomocy męża lub nastoletniego już syna nie tylko do tego, by wejść po schodach. Często nie dawałam sobie też rady ze sprzątaniem mieszkania, przygotowywaniem posiłków, o przyniesieniu do domu zakupów nie wspominając.

Na wszystko, co mnie spotkało, kompletnie nie byłam przygotowana. Myślę, że mało kto by był. Człowiek po prostu nie spodziewa się takich rzeczy. Dużo mówi się o tym, żeby nie palić, z umiarem spożywać alkohol, dbać o serce, dbać o wątrobę. A stawy? Stawy są, moim zdaniem, traktowane trochę po macoszemu. W świadomości społecznej problemy z nimi postrzega się jako coś, co dotyka wyłącznie bardzo wiekowych ludzi. To bzdura, a ja jestem tego najlepszym przykładem.

Zapytaliśmy panią Barbarę, co by zrobiła, gdyby mogła cofnąć czas. Bo choć dziś po jej poważnych dolegliwościach nie ma już prawie śladu, faktem jest, że przez kilka ostatnich lat naprawdę wiele wycierpiała:

Nie lubię wracać myślami do tamtego trudnego dla mnie okresu, ale odpowiem: dużo szybciej podjęłabym środki zaradcze, by nie dopuścić do rozwoju moich dolegliwości. Widzisz, gdybym tylko odpowiednio szybko zareagowała, pewnie skończyłoby się na tym lewym kolanie. Z drugiej strony – nie miałam pojęcia, co właściwie powinnam zrobić. Przez długi czas nikt nie podpowiedział mi, że to może być kwestia niedoboru kolagenu. To wydawałoby się zresztą zbyt proste. No bo jak to? Człowiek cierpi za dnia, w nocy budzi z grymasem na twarzy, coraz gorzej radzi sobie z codziennymi czynnościami, a rozwiązaniem miałby być jakiś tam kolagen? No właśnie nie – w każdym razie na pewno nie „jakiś tam”...

O samym kolagenie w końcu powiedziała mi moja siostra, która też miała problemy ze stawami, choć znacznie mniejsze niż ja. Wypróbowałyśmy wspólnie pięć różnych preparatów i co? I nic – żadnej poprawy. Pewnie dlatego, że to był właśnie „jakiś tam” kolagen. W niewielkiej dawce, słabej jakości, słabo przyswajalny. Straciłyśmy tylko czas i pieniądze.

Na moją uwagę, że przecież pani Barbara jest teraz w doskonałej formie, zatem chyba któryś z preparatów jednak jej pomógł, kobieta uśmiechnęła się i powiedziała:

*

A gdzie tam! Na pewno żaden z tamtych pięciu. Wszystko zmieniło się dopiero trzy miesiące temu, gdy trafiłam na stronę internetową producenta formuły Prohealth Collagen. Do dziś uważam to zresztą za przedziwne zrządzenie losu, bo byłam wtedy tak załamana, że wcale niczego już nie szukałam… W każdym razie byłam mile zaskoczona – nie dość, że w preparacie tym są dwa różne rodzaje kolagenu (rybi i wołowy) w naprawdę potężnej dawce, to w składzie jest również witamina C i kwas hialuronowy. Odetchnęłam też z ulgą, że nie będę musiała kolejny raz łykać tabletek (naprawdę miałam już tego dość…) – Prohealth Collagen ma postać proszku bez smaku ani zapachu, który po prostu dodaję sobie do ulubionych napojów. Jest to niezwykle wygodne rozwiązanie.

Co jeszcze mnie przekonało? Że to kolagen hydrolizowany, a więc bardzo dobrze przyswajalny. Że pozyskiwany jest ze sprawdzonego źródła – od krów z pastwisk w Ameryce Południowej i z ryb żyjących dziko, w naturalnym środowisku, a nie hodowlanych. I że producent postawił na czysty skład: Prohealth Collagen jest bezglutenowy, a na dodatek wolny od konserwantów, sztucznych barwników i GMO.

Dwie kwestie wciąż nie dawały nam spokoju i musieliśmy w końcu o nie zapytać: jak szybko Prohealth Collagen zaczął przynosić pożądane efekty i czy czymś jeszcze naszą rozmówczynię zaskoczył:

Już po tygodniu stosowania poczułam się znacznie lepiej. Przede wszystkim przestałam wybudzać się w nocy, co od dawna uprzykrzało mi życie, no i intensywność nieprzyjemnych sygnałów ze strony moich stawów nieco osłabła. Kilka kolejnych tygodni to już konkretna ulga w miejscach, w których wcześniej odczuwałam mniejsze i większe dolegliwości. Aktualnie zażywam Prohealth Collagen czwarty miesiąc i nie przesadzę, gdy powiem, że czuję się jak nowo narodzona. Nie jest tak, że problemy całkowicie zniknęły – wiem, że na to potrzeba czasu, jednak o ile wcześniej dyskomfort w skali od 1 do 10 bez zastanowienia oceniłabym co najmniej na 9, teraz jest to 2 lub 3 (w zależności od dnia). Oczywiście moim celem jest 1.

A co jeszcze mnie zaskoczyło? Tak naprawdę to kilka rzeczy.

Poza zmniejszeniem dolegliwości stawowych Prohealth Collagen okazał się też, niejako przy okazji, błogosławieństwem dla mojej skóry – mam teraz dużo gładszą cerę i czuję, że jest ona lepiej odżywiona. Zmniejszyły mi się też rozstępy na udach.

Zupełnie nie spodziewałam się również tego, że stosując ten preparat przestanę być wiecznie głodna. A tak właśnie się stało, co przy mojej nadwadze uważam za ogromny plus – odchudzanie idzie mi znacznie lepiej, w trzy miesiące straciłam ponad 4 kilo.

Najbardziej jednak zaskoczyło mnie to, jak świetnie Prohealth Collagen sprawdził się u mojej siostry. Jak już wspominałam, jej problemy ze stawami nie były tak poważne, jak moje. Pewnie dlatego w jej przypadku wystarczyły niecałe dwa miesiące, by na dobre się z nimi pożegnała. Cóż, każdy z nas jest inny…

Teraz Ty również masz szansę na to, by wspomóc kondycję swoich stawów! Prohealth Collagen to preparat, który może zniwelować dolegliwości, których już doświadczasz, lub też pomóc Ci zabezpieczyć się przed ich wystąpieniem w przyszłości. Stosując go możesz dodatkowo poprawić stan swojej skóry, wspomóc funkcjonowanie jelit, a nawet ułatwić sobie odchudzanie.

Obawiasz się, że w Twoim przypadku Prohealth Collagen może nie przynieść spodziewanych efektów? To mało prawdopodobne, a producent jest na tyle pewny skuteczności tego preparatu, że oferuje na niego aż 30-dniową gwarancję satysfakcji. Oznacza to, że jeśli w ciągu 30 dni od zakupu stwierdzisz, że produkt ten nie spełnił Twoich oczekiwań, zwróci Ci pieniądze. Niczym więc nie ryzykujesz!

To nie wszystko – tylko teraz możesz kupić suplement Prohealth Collagen taniej aż o 200 zł i zamiast 337 zł zapłacić za niego TYLKO 137 zł. Pamiętaj, że liczba opakowań w cenie promocyjnej jest mocno ograniczona, dlatego nie zwlekaj i już teraz przejdź na stronę producenta, by złożyć swoje zamówienie. To naprawdę proste!

*